Sylvia
Plath prowadziła dziennik od jedenastego roku życia aż do śmierci w
wieku lat trzydziestu. Z pełną energii bezpośredniością, opisywała swe
odczucia, przemyślenia i codzienne perypetie. Pamiętniki te nie tylko
stanowią główne źródło jej wczesnych utworów, ale i składają się na
intymny portret artystki, która w ostatnich siedmiu miesiącach swojego
życia stworzyła wiesze tak niezwykłe, iż zapewniły jej pozycję jednej z
największych poetek dwudziestego wieku.
Poniższy zbiór pomija pamiętniki z wczesnej młodości Plath i skupia się
na latach 1950-1962, z którego to okresu pochodzą dwadzieścia trzy
dzienniki lub zbiory zapisków znajdujące się w posiadaniu Smith College.
Kolekcja ta dokumentuje lata studenckie autorki w Smith College w stanie
Massachusetts (przerwane załamaniem nerwowym w roku 1953) i Newnham
College w angielskim Cambridge, jej małżeństwo z poetą Tedem Hughesem
oraz dwa lata spędzone w Nowej Anglii.
Wydanie to zawiera również pełny tekst dwóch dzienników
rozpieczętowanych przez Teda Hughesa tuż przed jego śmiercią w roku
1998. Pierwszy pochodzi z sierpnia 1957, kiedy to Plath powróciła do
Northampton, Massachusetts, aby wykładać na anglistyce w Smith College.
W dzienniku tym opisuje, jak trudne było podjęcie decyzji o porzuceniu
intratnej posady akademickiej na rzecz pisarstwa. Stanowi on także
kronikę okresu spędzonego w Bostonie, gdzie para poetów dołączyła do
kręgu literatów skupionych wokół osoby Roberta Lowella. Drugi dziennik
zaczyna się w grudniu 1958 opisami prywatnych sesji terapeutycznych
Plath, a kończy w listopadzie 1959, kiedy z mężem decyduje się na powrót
do Anglii. Zbiór uzupełniają fragmenty napisane w domu w hrabstwie Devon
w Anglii, gdzie Plath i Hughes mieszkali z dwójką swoich dzieci, Friedą
i Nicholasem, do czasu rozpadu swojego małżeństwa w roku 1962.
Rys.S.Plath
Dzienniki Sylvii Plath zostały opracowane oraz opatrzone przypisami i
indeksem przez Karen V. Kukil, kustosza działu rzadkich książek Smith
College, która od trzynastu lat opiekuje się kolekcją pamiątek po Sylvii
Plath oraz udostępnia ją naukowcom i studentom.
Dzienniki 1950-1962 - Sylvia Plath
fragment
1.
Lipiec 1950. Może nigdy nie będę szczęśliwa, ale dziś wieczorem jestem
zadowolona. Pusty dom, ciepłe otumanienie po dniu rozsadzania truskawek
w słońcu, szklanka zimnego, słodkiego mleka i płaski talerz jagód w
śmietanie - nic więcej. Teraz wiem, jak ludzie potrafią żyć bez książek,
bez uczelni. Kiedy człowiek jest tak zmęczony pod koniec dnia, że musi
iść spać, a następnego ranka czeka jeszcze więcej sadzonek, i żyje w ten
sposób cały czas, blisko ziemi. W takich chwilach głupio by było prosić
o więcej...
2.
Ilo zapytał mnie dziś, kiedy pracowaliśmy na polu truskawek: "Czy lubisz
malarzy renesansowych? Rafaela, Michała Anioła? Kiedyś skopiowałem kilka
obrazów Michała Anioła. A co myślisz o Picassie. . . tych malarzach,
którzy udają, że koło i zwisająca z niego deseczka to noga?".
Pracowaliśmy na sąsiadujących ze sobą grządkach, przez chwilę milczał, a
potem nagle znów zaczął mówić, ze swoim twardym niemieckim akcentem.
Miał opalone, krępe, muskularne ciało i jasne włosy schowane pod białą
chusteczką owiniętą wokół głowy. "Czy lubisz Frankha Sinatrę - spytał. -
Thaki zenthymenthalny, thaki rhomanthyczny, thaki jak w księżycową noc,
3.
Niebieskawa smuga światła nagle pojawiła się na podłodze pustego pokoju.
A ja wiedziałam, że było to światło księżyca, nie latarni ulicznej. Czy
jest coś bardziej cudownego w taką noc niż bycie dziewicą, czystą,
nietkniętą i młodą? ... (bycie zgwałconą).
4.
Dzisiejszy wieczór okropny. Pomieszanie wszystkiego: sztuki Kanina "Goodbye
My Fancy", młodzieńczej chęci bycia, jak bohaterka, reporterką w
okopach, bycia kochaną przez mężczyznę, który mnie podziwia i który
rozumie mnie tak dobrze, jak ja siebie rozumiem. Do tego jeszcze Jack,
który próbował być miły, a ja go zraniłam, mówiąc, że chce mnie tylko
zaliczyć. Była kolacja w eleganckim lokalu za miastem, wszędzie góry
pieniędzy. A potem ta płyta... ta tak dobra do tańczenia.
Nie przypomniałam jej sobie aż do momentu, gdy Louis Armstrong zaczął
śpiewać głosem ochrypłym od żalu: "Obleciałem samolotem świat cały,
rewolucje w Hiszpanii zduszałem, wyznaczałem mapy Arktyki. . . ale wciąż
brak mi taktyki, by zdobyć cię". Jack zapytał: "Słyszałaś to przedtem?".
Więc uśmiechnęłam się: "Pewnie". To był Bob3. I wszystko było dla mnie
jasne - szalona płyta i te nasze długie rozmowy, jego słuchanie i
zrozumienie. I wiedziałam, że go kocham.
5.
Wieczorem widziałam Mary. W tłumie ludzi wychodziliśmy z Jackiem z
teatru, a ona przemykała się w drugą stronę w ciemnoniebieskiej kurtce.
Ledwie ją rozpoznałam, miała spuszczone oczy i makijaż. Ale była piękna.
,;Wszędzie cię szukałam - powiedziałam - Mary! Zadzwoń do mnie,
napisz!". Uśmiechnęła się, trochę jak ta Mary, którą znałam kiedyś, i
poszła dalej. Wiedziałam, że nigdy nie będę mieć takiej przyjaciółki jak
ona. Wychodziłam się bawić w białej sukni, w białym płaszczu, z bogatym
chłopakiem. I nienawidziłam siebie za swoją hipokryzję.
Kocham Mary. Betsy to tylko zabawa; histeryczna zabawa. Mary to dla
mnie... dziewczyna, którą bym była, gdybym urodziła się we włoskiej
rodzinie na Linden Street. Jest w niej witalność, jest modelką dla
artysty, życiem. Bywa niegrzeczna, nie można na niej polegać i znaczy
dla mnie więcej niż te wszystkie ładne, bogate, sztuczne dziewczęta,
które spotykam. Może to moje ego. Może pragnę mieć kogoś, kto nigdy nie
będzie dla mnie rywalką. Ale z nią mogę być szczera. Mogłaby być
prostytutką, a ja nic bym sobie z tego nie robiła; nigdy nie wyrzeknę
się jej jako przyjaciółki...
6.
Dziś pierwszy sierpnia. Gorąco, parno i mokro. Pada. Kusi mnie, żeby
napisać wiersz. Ale pamiętam, co było napisane na jednym z zawiadomień o
odrzuceniu mojego maszynopisu: przy silnych opadach wiersze pod tytułem
"Deszcz" spływają powodzią z całego kraju.
7.
Kocham ludzi. Wszystkich. Myślę, że kocham ich, jak filatelista kocha
swoją kolekcję znaczków. Każda historia, każde wydarzenie, każda rozmowa
to dla mnie materiał.Moja miłość nie jest bezosobowa, ale też nie jest
całkowicie subiektywna. Chciałabym być każdym, kaleką, umierającym,
dziwką, a potem wrócić do siebie, żeby napisać o swoich myślach,
emocjach jako ta osoba. Ale nie mam wszechwiedzy. Muszę przeżyć własne
życie, to jedyne, jakie mi dano. Ale przecież nie można wciąż patrzeć na
własne życie z obiektywną ciekawością...
8.
Dla mnie teraźniejszość to jest zawsze, a zawsze wciąż przesuwa się,
płynie, topnieje. Ta teraz sekunda jest całym życiem, a gdy minie,
umiera. Nie można jednak co sekundę zaczynać od nowa. Trzeba decydować,
sądząc po tym, co umarło. To jak ruchome piaski. . . beznadziejne od
samego początku. Czyjaś historia, obraz mogą do pewnego stopnia odnowić
wrażenie, ale to nie starczy, nie starczy. Nic nie jest prawdziwe oprócz
teraźniejszości, a ja już czuję przytłaczającą mnie masę stuleci. jakaś
dziewczyna, sto lat temu, żyła kiedyś tak jak ja. jest martwa. jestem
teraźniejszością, ale wiem, że też przeminę. Szczytowy moment, wielki
błysk, pojawiają się i zaraz znikają niekończące się lotne piaski. A ja
nie chcę umierać.
9.
O niektórych rzeczach trudno pisać. Kiedy coś ci się przydarzy, idziesz
o tym napisać i albo dramatyzujesz, albo opisujesz lekceważąco,
przesadnie podkreślasz to co złe albo ignorujesz to co ważne, w każdym
razie nigdy nie opiszesz tego tak, jak byś chciała. Właśnie usiadłam,
żeby opisać, co mi się przydarzyło dziś po południu. Nie mogę powiedzieć
matce1; w każdym razie jeszcze nie teraz. Była u mnie w pokoju, kiedy
wróciłam, i przerzucając ubrania, nawet nie wyczuła, że coś się stało.
Wciąż tylko zrzędziła i gadała i tak dalej, więc nie mogłam jej
zatrzymać, żeby jej powiedzieć. Nieważne, jak się o tym dowie, muszę to
opisać. Na farmie padało przez całe popołudnie, było zimno i mokro.
Przykryłam włosy wzorzystą jedwabną chustką, a na koszulę włożyłam
czerwoną kurtkę z ortalionu. Całe popołudnie przepracowałam przy fasoli
i zebrałam ponad trzy buszele. Była już piąta, więc ludzie zbierali się
i ja też czekałam przy samochodach na podwiezienie do domu. Właśnie
przyszła Kathy i wsiadając na rower, zawołała: "Ilo idzie!".
Spojrzałam i w samej rzeczy szedł w swojej starej koszuli koloru khaki i
białej chustce, którą zawsze nosił na głowie. Od czasu, jak pracowaliśmy
razem na polu truskawek, często rozmawialiśmy, dał mi też rysunek farmy
narysowany pewnie i szczegółowo. Ostatnio szkicował jednego z chłopaków.
Więc zawołałam:
- Skończyłeś już rysunek Johna?
- Ah, ja, ja - uśmiechnął się. - Chodź zobacz, ostatnia szansa.
Obiecał, że pokaże mi, gdy skończy, więc go dogoniłam. Szedł do stodoły,
gdzie mieszkał. Po drodze minęliśmy Mary Coffee. Czułam, że patrzy na
mnie jakoś dziwnie i nie chce spojrzeć mi w oczy.
- Cześć, Mary - odezwał się Iło.
- Cześć, Ilo - powiedziała Mary dziwnie beznamiętnym głosem.
Minęliśmy Ginny, Sally i grupę dzieci chowających się przed deszczem w
szopie na traktor. Zaczęły krzyczeć i wyśpiewywać: "Ach Sylvia!".
Spiekłam raka.
- Czemu mi dokuczają? - zapytałam. Ilo tylko się zaśmiał, szedł bardzo
szybko.
- Zaraz wracamy do domu - krzyknął Milton z umywalni.
Skinęłam mu i poszłam dalej, spuściwszy wzrok. Doszliśmy do stodoły.
Była wielka, wysoka, pachniała końmi i mokrym sianem. Panował tu
półmrok, wydawało mi się, że widzę czyjąś postać za przegrodami dla
koni, ale nie byłam pewna. Ilo bez słowa zaczął wspinać się na wąskie,
drewniane schody.
- Mieszkasz tam? Tak wysoko?
Wspinał się dalej, więc poszłam za nim, lecz zawahałam się na samej
górze.
- Wejdź, wejdź - powiedział, otwierając drzwi swojego pokoju. Wewnątrz
zobaczyłam ten rysunek. Weszłam do środka. Była to wąska klitka z dwoma
oknami, stołem pełnym przyborów do rysowania i pryczą przykrytą czarnym
kocem.
Na stoliku z radiem leżały pomarańcze i stał dzban mleka.
- Proszę. - Podniósł rysunek: dobry, ołówkowy szkic głowy Johna.
- A niech mnie! jak to zrobiłeś? Brzegiem ołówka?
Wtedy nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz pamiętam, że Ilo zamknął
drzwi i włączył głośno muzykę z radia.
Mówił bardzo szybko, pokazując mi ołówek.
- Widzisz, tu się wyciąga rysik, tak daleko jak chcesz. - Czułam
wyraźnie jego bliskość, śmiało patrzył na mnie niebieskimi oczami. Były
przerażająco blisko i patrzyły na mnie wesoło.
- Muszę już iść, będą na mnie czekać - powiedziałam. - Rysunek jest
bardzo ładny.
Uśmiechając się, stanął pomiędzy drzwiami a mną. Ruch. jego ręka objęła
me ramię i nagle jego usta znalazły się przy moich, twarde, gwałtowne.
Wcisnął język między moje wargi i otoczył mnie żelaznym uściskiem.
- Ilo! Ilo! - Nie wiem, czy krzyczałam, czy szeptałam, próbując się
uwolnić.
Moje ręce dziko i bezskutecznie walczyły z jego siłą. W końcu puścił
mnie i odsunął się, a ja położyłam dłoń na ciepłych i obolałych od
pocałunku ustach. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, jakby z
zaskoczeniem i rozbawieniem, gdy zobaczył, że płaczę i boję się. Nikt
mnie przedtem tak nie całował. Stałam tak, ogarnięta tęsknym,
elektrycznym drżeniem. - No już, już - mruknął, starając się mnie
uspokoić. - Dam ci wody.
Nalał mi szklankę, wypiłam. Potem otworzył drzwi, a ja potykając się
zeszłam po schodach. Ze spuszczonym wzrokiem minęłam Maybelle i Roberta,
murzyńskie dzieci, które wołały mnie sepleniącymi głosikami, i Mary Lou,
ich milczącą, ciemnoskórą matkę, która stała dalej.
Wyszłam na dwór. Zza stodoły wyjechała ciężarówka - to Bernie, ten
okropny, umięśniony, niski chłopak z umywalni. W jego błyszczących
oczach malowała się złośliwa satysfakcja. jechał szybko i nie mogłam go
dogonić. Czy był w stodole? Czy widział, jak Ilo zamyka drzwi? jak ja
wychodzę? Chyba musiał widzieć.
Minęłam umywalnię i poszłam do miejsca, gdzie stały samochody. "Czemu
płaczesz?" - krzyknął Bernie. Nie płakałam. Traktorem nadjechali Kenny i
Freddy, a grupa chłopaków, idących do domu, gapiła się na mnie z
błyskiem w oczach.
"Pocałował cię?" - zapytał jeden z nich, uśmiechając się
porozumiewawczo.
Było mi niedobrze. Nie chciałam z nikim rozmawiać, nie mogłabym się
odezwać. Głos uwiązł mi w gardle jak coś gęstego i włochatego.
Pan Tompkins podszedł do dystrybutora, żeby popatrzeć, jak Kenny i
Freddy uruchamiają swój stary samochód. Starali się być mili, ale
wiedzieli. Wszyscy wiedzieli.
- Idzie nasza ślicznotka - powiedział Kenny.
- Ślicznotka, anielica! - dodał Kenny.
Stałam tak, z założonymi rękami, patrząc na obracający się silnik i
uśmiechając się jak gdyby nigdy nic.
W drodze powrotnej Milton siedział obok mnie na tylnym siedzeniu, a
David i Andy z przodu. David kierował. Wszyscy spoglądali na mnie z tym
błyskiem tańczącym w oczach. David odezwał się bezbarwnym, sztucznie
spokojnym głosem.
- Wszyscy was widzieli z umywalni, jak szliście do stodoły. Nabijali
się.
Milton zapytał o szkic, więc porozmawialiśmy trochę o sztuce rysunku.
Wszyscy byli tacy mili. Myślę, że z ulgą dowiedzieliby się, że ledwie,
ale jednak uciekłam. Oczekiwali też pewnie, że będę płakać. Ale
wiedzieli, wszyscy wiedzieli. A teraz jestem w domu. jutro muszę stawić
czoło wszystkim na farmie. Boże mój, przecież to mógłby być sen, teraz
prawie wierzę, że to był sen. jutro będą mnie obgadywać i chciałabym
umieć obrócić to wszystko w żart, dać ciętą odpowiedź, ale za bardzo się
boję.
Gdyby tylko mnie nie pocałował - teraz będę musiała kłamać, że nie. Ale
oni i tak wiedzą, wszyscy wiedzą. Co mogę zrobić przeciw tylu ludziom? |